Dawno mnie tu nie było. Przypuszczam, że niektórzy mogą być zaskoczeni tym, że pojawił się tutaj nowy tekst. Sama nie miałam pewności czy i kiedy wrócę do blogowania. W styczniu 2021 po raz ostatni opublikowałam coś na tym blogu – były to postanowienia na nadchodzący (a obecnie już dawno miniony) rok. Udało mi się zrealizować większość założonych celów, jednak to te plany, o których nie pisałam, spowodowały największe zamieszanie w moim życiu. Postanowiłam więc krótko podsumować minione miesiące – zwłaszcza że był to jeden z najlepszych okresów w moim życiu.
Mało już pamiętam z pierwszej połowy tego roku, jednak przeglądając zdjęcia w telefonie, dochodzę do wniosku, że czas od stycznia do marca upłynął mi na zabawie z kotkami, czytaniu książek, grach na VR i zamawianiu jedzenia na wynos. Niczego nie żałuję. Przypominam, że wciąż był to czas izolacji i niewiele więcej, poza dbaniem o swój komfort psychiczny, można było zrobić.
Nauka odpuszczania, czyli czemu zostawiłam bloga
Odpoczynek w pierwszych miesiącach roku był mi potrzebny – wciąż uczę się odpuszczać i zdrowo odpoczywać. Przez kilka lat moim standardowym podejściem było zasuwanie na pełnych obrotach każdego dnia. Każde drobne lenistwo kończyło się potężnymi wyrzutami sumienia. Ostatecznie jako dwudziestoparolatka doprowadziłam się w ten sposób do silnego wypalenia. Wtedy szala przechyliła się w drugą stronę i nagle nie mogłam zmotywować się do niczego. Początek 2021 roku był więc ważnym czasem odnajdywania work-life balance. Poszukiwałam równowagi w tym, by jednocześnie dążyć do swoich celów i się rozwijać, a z drugiej strony zwyczajnie się nie zajeżdżać. Prawdopodobnie właśnie dlatego odpuściłam blogowanie na tak długi czas – było nisko na liście priorytetów, a jednocześnie czułam, że coraz ciężej mi się zabrać za pisanie w czasie wolnym. Zwłaszcza że moja etatowa praca również polega na pisaniu.
Zobacz także: Jak wrócić do pisania na blogu po przerwie? O mojej długiej nieobecności
Zamykanie rozdziałów i nowe początki
Nowe, zdrowsze podejście szczególnie przydało mi się z początkiem kwietnia, kiedy rozpoczęłam intensywnie pracować nad licencjatem. To zadanie pochłonęło wiele tygodni, bo mimo że moja praca nie była zbyt długa, starałam się w nią jak najmocniej zaangażować. Byłam szczerze zaciekawiona tematem, który wybrałam, dlatego długo grzebałam w badaniach (głównie anglojęzycznych, bo temat dość świeży i polskich źródeł było naprawdę niewiele). Starałam się napisać pracę, którą nie tylko zaliczę te studia, ale przede wszystkim będę z niej szczerze dumna. Aby zrównoważyć duży wysiłek intelektualny, zaczęłam w wolnym czasie biegać i ćwiczyć. Dobrze mi to zrobiło na głowę, choć kondycję miałam bardzo słabą i denerwowałam się, że nawet 5 kilometrów marszobiegu jest dla mnie ogromnym problemem.
W czerwcu oddałam gotową pracę promotorowi, śpiewająco zdałam sesję i zaczynałam przygotowania do obrony. Nauka nie była jednak łatwa przy towarzyszących mi mdłościach… Bo właśnie tuż przed obroną ten spokojny, w miarę ułożony rok wywrócił się do góry nogami. Zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym. Krótko podsumowując – obronę zdałam na 5, jednak ten rok dopiero się rozkręcał.
Zobacz także: Pozytywne podsumowanie roku 2020. Co dobrego mnie spotkało?
Najpiękniejsze, co mnie spotkało
I w sumie, jeśli ktoś ma alergię na coachingowe pierdololo, to szczerze ostrzegam – trochę może teraz tego być. Pozwolę sobie na odrobinę przechwałek i niepohamowanej radości z tego, jak poukładało się w ostatnich miesiącach moje życie. Myślałam, że zakończenie studiów i obrona licencjatu będą najważniejszymi wydarzeniami, które będę świętować w 2021 roku. Okazało się, że to zaledwie jedno z kilku spełnionych marzeń.
A więc tak, zostanę mamą. Kosmos. Przez większość życia wiedziałam, że chcę zostać mamą dosyć młodo, najlepiej zaraz po studiach. Gdy zobaczyłam pozytywny wynik testu ciążowego i wróciłam z pierwszego USG, z jednej strony byłam przeszczęśliwa, a z drugiej… pełna obaw. Myślę, że to coś, z czym każdy, kto świadomie decyduje się na rodzicielstwo, musi się zmierzyć. Nawałnica pytań i wątpliwości – czy na pewno jestem gotowa, czy to odpowiedni moment, co dalej z pracą, co z dotychczasowym życiem i planami… Wciąż nie mam wszystkich odpowiedzi. Wiem jednak, że był to najlepszy czas na tę decyzję. Cokolwiek się wydarzy później – mogę polegać na swojej sile i wsparciu bliskich, których mam obok siebie. Więcej mi do szczęścia nie potrzeba.
W końcu na swoim
Kolejnym spełnionym marzeniem, którego realizację w pewien sposób przyspieszyła ciąża, jest własne mieszkanie. Przymierzaliśmy się z Arturem do realizacji tego celu już w 2020 roku, jednak wtedy z różnych przyczyn się nie powiodło. Kosztowało nas to dużo zaangażowania i stresu, efektu nie było i się poddaliśmy. W 2021 roku pojawiła się nowa motywacja i udało się doprowadzić projekt do końca. Kupiliśmy mieszkanie, rozpoczęliśmy remont i po 1,5 miesiąca wyprowadziliśmy się z jednopokojowej kawalerki w Warszawie, przenosząc się „na własne”.
Piszę o tym, jakby to było coś lekkiego i oczywistego, ale tak naprawdę sama jestem w szoku, że się udało. Własne duże mieszkanie w wieku 23 lat. Niby zawsze gdzieś ten plan miałam z tyłu głowy, uwzględniałam na listach marzeń, a jednak wciąż jestem zaskoczona. Nie było łatwo, a jednak – piszę ten tekst w moim nowym domu.
W tej chwili nie mogę myśleć o niczym innym, jak o działaniu prawa przyciągania. Wizualizacji i afirmacji, które stosuję od lat. Jeśli możesz sobie coś wymarzyć, możesz to zrobić. W 2021 roku najsilniej odczułam moc takiego podejścia do życia. Nie traktuję tego oczywiście w sposób magiczny – marzenia nie realizują się same tylko dlatego, że wyobrażam sobie ich spełnienie. Nie mam jednak wątpliwości, że pozytywne afirmacje pomagają mi budować pewność siebie i poczucie sprawczości, a wizualizacje – nastawiają na osiąganie kolejnych celów. Dlatego gorąco polecam takie podejście.
Z gorszych rzeczy…
Oczywiście nie wszystko było idealnie. Wiele łez wylałam podczas pisania licencjatu czy dopełniania formalności związanych z mieszkaniem. Moje wymarzone miejsce na ziemi wciąż nie jest w pełni urządzone, mnóstwo pracy przed nami, wiele rzeczy czeka w kartonach na wypakowanie. Kilka razy musiałam walczyć o zdrowie mojego kota, którego los nie obdarował dobrą odpornością. Za to ciągnie go niesamowicie do nieszczęśliwych wypadków. W końcu ciąża, choć to taki szczęśliwy i piękny okres, dała mi się we znaki zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Mówią, że ciąża to nie choroba – no nie. Gdy jesteś chory, możesz wziąć lek i poczuć się lepiej. W ciąży nie możesz brać większości leków, a Twój stan nie utrzymuje się kilka dni, tylko długie miesiące.
Jednak mimo pewnych minusów, ten rok był zdecydowanie najlepszym w moim życiu do tej pory. Życzę sobie, by 2022 był przynajmniej równie dobry. Mam również nadzieję, że w tym roku pojawi się trochę więcej tekstów na blogu. Ciężko mi znaleźć czas i siłę do pisania – właśnie dlatego ten wpis, zamiast na początku stycznia, pojawia się dopiero teraz – a po narodzinach dziecka nie będzie wcale łatwiej. Ale może wrzucę tu jakąś aktualizację chociaż raz w miesiącu.
Dzięki, że jesteście.
Do następnego,
Odwiedź mnie na FACEBOOKU oraz INSTAGRAMIE